Chyba już kiedyś o tym wspomniałem, ale gdybym miał do wyboru napisać nowy wpis na blogu lub pójść w tym czasie pobiegać, to zawsze wybiorę to drugie. Patrząc z perspektywy, to godzenie biegania z pisaniem oraz miliardem innych rzeczy z pracą i rodziną na czele nie jest takie proste, jak mi się kiedyś wydawało. Nie żebym się tłumaczył, bo też nie czuję, że muszę się z czegokolwiek tłumaczyć. Nikt, nawet jedna osoba nigdy się mnie nie zapytała: „Panie Bagins, a kiedy jakiś wpis na blogu, bo cisza od wielu tygodni?” Tak więc powiedzmy, że z jednej strony czuję się rozgrzeszony, ale z drugiej targają mną drobne wyrzuty sumienia. W końcu zakładając bloga miałem w głowie jakiś długofalowy plan aktywności.
Popełniłem więc ten krótki wpis, w którym skondensuję moje biegowe poczynania w pierwszej połowie 2022 roku. Mniej więcej chronologicznie, ale za w punktach, żeby się szybciej czytało, bo wtedy każdy będzie miał więcej czasu na inne rzeczy. Zabrakło oczywiście pełnych relacji z 2 biegowych imprez sezonu wiosennego, ale po pierwsze przyczyna została wymieniona powyżej, a po drugie… uwierzcie mi.. nic zaskakująco interesującego się nie na tych zawodach nie działo.
- Styczen-luty – odbudowałem formę utraconą w wakacje 2021. Nie żebym jakoś flaki z siebie wypruwał, ale 2 równe miesiące w sumie dające ponad 600km i w efekcie na początku marca solidnie pobiegłem TUT 21km i byłem 4ty. A jakbym z siebie flaki wypruł, to pewnie 3ci bym i tak nie był. Nie na tym dystansie.
- Marzec – wspomniany TUT 21 to start kontrolny formy, a poza tym nigdy TUTa nie biegłem, a inni i owszem i niektórzy mnie się pytali „A ty czemu nie biegniesz?” A ja odpowiadałem „W sumie to sam nie wiem….” Potem cieszyłem się z powoli nadchodzącej wiosny i robiłem ostatnie szlify pod Gdańsk Maraton w kwietniu. Zrobiłem fajną 30stkę po 3:58 – no dobra, w zasadzie to było 3×10 na małej przerwie technicznej. Ale czułem się mocny.
- Kwiecień – Gdańsk Maraton jako główny start sezonu wiosennego. Pierwszy prawdziwy maraton od listopada 2019. Pogoda jaka była chyba każdy wie, a jak nie wie, to może lepiej, żeby nie wiedział. W każdym razie nabiegałem tam 2:50 i byłem całkiem z siebie zadowolony. Perspektywy na przyszłość są. Chwilę później cudowny wyjazd na Wielkanoc do Walencji, gdzie w Ogrodach Turii mógłbym biegać cały rok i nigdy by mi się nie znudziło. A na maraton w Walencji na pewno się kiedyś udam.
- Maj – żadnych startów (poza sporadycznymi parkrunami). Odbjętość w maju spadła – wypadło mi sporo treningów z różnych przyczyn, ale nie zamierzałem tego specjalnie nadrabiać. Było za to rekordowo szybko, bodajże średnio po 4:14 – czyli zamiast klepać kilosy, poszedłem w jakość. Poza tym cudownie się biega wiosną w Trójmieście. W sumie to cały rok też. Może poza listopadem. I większością tej syfnej zimy też…
- Czerwiec – najpierw był Bieg Papiernika w Kwidzynie na początku miesiąca – tu warunki zgoła inne niż na maratonie w Gdańsku, więc zamiast huraganu był piekarnik. Tak w ogóle to ta impreza powinna się nazywać Bieg Piekarnika. Tonąc we własnym pocie nabiegałem 35:53, czyli symboliczną życiówkę. Ale też w sumie byłem z siebie zadowolony. Potem już tylko sobie biegałem radośnie i bez celu, z wyjątkiem Półmaratonu Stolema w ramach Biegowego Festiwalu Polski Północnej we Wdzydzach – kameralnej i bardzo klimatycznej imprezy. Ten bieg, również w masakrycznym upale, ukończyłem na 4tym miejscu Open (jak zawsze 4ty, heh…) i dostałem puchar o pojemność sporego wiadra. Im bliżej końca czerwca, tym bardziej jednak zaczęła do mnie docierać świadomość, że ten rok stoi pod znakiem maratonu za wielką wodą… czyli „Bank of America Chicago Marathon” z cyklu „Abbott World Marathon Majors”. Od razu ciśnienie skacze.
I tak więc, żeby urealnić to, co ma się wydarzyć, zakupiłem właśnie 2 bilety do Chicago na początek października. Nie ma odwrotu – żeby nie musieć opisać potem spektakularnej porażki na blogu, zaczynam robić bazę, potem siłę, a potem szybkość. I tak jakoś wakacje zlecą. Dobrze chociaż, że upały zelżały, to i pobiegać się da… 🙂
Na koniec wrzucam screenshot ze Smashrun.com pokazujący moje 6 miesięcy:
Na szybko wyjaśniając:
- Odjąć trzeba pierwszy tydzień lipca, co daje sumaryczny kilometraż styczeń-czerwiec na poziomie 1700km. Szału nie ma, ale wstydu też. Widać wyraźnie, że 3 pierwsze miesiące były solidne treningowo, potem zaś było raczej lenuchowanie przeplatane ze startami.
- Średnie tempo to 4:28min/km. To już całkiem nieźle biorąc pod uwage jak niewiele było zawodów.
- najdłuższa przerwa od biegania: 3 dni (i nie było to po maratonie).
- Najczęściej biegam we wtorki, a najmniej w poniedziałki.
- Średnio biegam 4.9 razy w tygodniu.
- 72% przed południem
I tyle. Jakieś pytania? 🙂