Tak jest! Wracam z blogiem! Zbierałem się kilka miesięcy. Tak naprawdę w tym roku opisałem jedynie maraton w Bostonie. Nie znalazłem czasu ani weny na opisanie startu w półmaratonie w Pruszczu w marcu i w Gdyni w maju. Oprócz tego znalazło się oczywiście z kilkanaście parkrunów, na które zawsze wracam z uśmiechem od ucha do ucha. Niemniej jednak startów w ciągu 9 miesięcy tego roku było po prostu mało, a sezon wiosenny tak naprawdę podzielony był przygotowaniem do Bostonu, a potem odpoczywaniem po nim 🙂 Ogólnie to nie było źle, ale szału też nie było. Półmaratony pobiegłem solidnie (1:19:22 i 1:20:04), ale do życiówki sporo zabrakło (nie żebym nie próbował… ale w Pruszczu ostatni kilometr miał jakieś 1300m 😉 a w Gdyni żołądek powiedział mi dość jasno w połowie biegu, że bieganie późnym wieczorem nie jest dla wszystkich, a na pewno nie dla mnie). Maraton w Bostonie to 2:55, co opisałem dość dokładnie i co sportowo jest dla mnie marne, ale tego co przeżyłem i co zobaczyłem nikt mi nie zabierze.
Na inne starty jakoś nie miałem ochoty, ani motywacji. Za to muszę się tu pochwalić, że udało mi się kupić sam pakiet na maraton w Londynie w kwietniu 2025 (po tym jak tradycyjnie nie zostałem wylosowany), tak więc kolejny Major jest potwierdzony. Na Tokio też się nie dostałem, ale będę próbował na 2026. Albo do śmierci.
Niemniej jednak, nie znaczy to, że przestałem biegać, ani nawet, że biegam jakoś mniej. Wiem, że sporo z Was śledzi mnie na Stravie, która daje bardzo dokładny obraz treningów i aktualnej formy. Generalnie biegam może nieco skromniej objętościowo niż 2 lub 3 lata temu, ale co tydzień wpada między 60 a 80km, w zależności od cyklu treningowego i zaplanowanych startów. I tak jakoś zleciały wakacje, gdzie w lipcu raczej odpoczywałem, ale od sierpnia wróciłem z solidnym treningiem pod 2 wrześniowe starty: Bieg Westerplatte (10km) oraz Półmaraton Gdańsk. I oba te biegi na szybko Wam opiszę 🙂
Aha! I sorry za najbardziej banalny tytuł dzisiejszego wpisu, ale dałem sobie 10sek na wymyślenie czegoś bardziej sexy i poległem.
62.Bieg Westerplatte
Bardzo lubię i cenię tę imprezę. Pewnie dlatego, że tu w 2022r nabiegałem 34:45 (czasu którego raczej już nie pobiję i w sumie nie zamierzam). A tak na prawdę to lubię tu biegać, bo jest to u siebie, jest tu masa znajomych, a jak nie załapię się na podium w kategorii, to przed 12 jestem już w domu 🙂
Cel na ten rok: złamać 35min. Na atak na życiówkę raczej nie było pełnej formy, ani warunków (wiatr, deszcz). Ale chciałem spróbować polecieć równo po 3:30/km i zobaczyć co z tego wyjdzie. Bazując na doświadczeniu z 2023, gdzie zabawa skończyła się na 6tym km i 35:55 na mecie, tym razem nie chciałem lecieć w trupa, ale ukończyć bieg z poczuciem mądrej realizacji mądrego planu. Miałem też nową broń, czyli trzewiki ze stajni Asics: MetaSpeed Sky Paris. Wściekle czerwone, mega wygodne i ważące tyle co balon wypełniony helem.
Żeby nie rozwodzić się na samym przebiegiem rywalizacji…. Grupa była, pogoda była koniec końców nienajgorsza, tempo jakoś trzymałem, ale podbieg na pierwszy wiadukt ciut mnie osłabił, a szarpać za wszelką cenę nie chciałem.
Pierwsza piątka w 17:39, co już dawało lekką stratę, a druga połowa to już rozciągnięta stawka, podbieg pod Most Siennicki, potem z dobry kilometr po kostce brukowej, kładka nad Motławą, rampa o nachyleniu jak ścianka wspinaczkowa Oli Mirosław, kolejna kostka, a potem walka z wiatrem w pysk.
O ile tempo drugiej części jakoś trzymałem, to 9ty kilometr wpadł już po 3:40 i wiele się z tym zrobić nie dało. Na metę wpadłem po symbolicznej walce o lokatę i zegar zatrzymał się na 35:35. 28ty Open i 4ty w M40. Do podium zabrakło 8sek, ale, jak pisałem wcześniej, załapałem się dzięki temu na kawusię w domu 🙂 Poza tym 35:35 to mój drugi najlepszy rezultat na dychę i uznaję, że był to bieg na miarę moich możliwości tego dnia. I to o chodzi.
Garmin Półmaraton Gdańsk
O ile życiówkę na dychę mam wyśrubowaną, to ta na połówce ma już 4 lata i jakoś super spektakularna nie jest (1:18:45). Nabiegana na tej samej imprezie, w pandemicznych warunkach w październiku 2020 ze startem falami i bieganiem po pętli. Dość powiedzieć, że zestawiając ten wynik z dyszką i maratonem z Walencji (2:46:11), połówkę powinienem biegać jakieś 1:17:30. Próbowałem rok temu w Warszawie na wiosnę i w Gdańsku na jesieni (oba po 1:19 z hakiem), próbowałem tej wiosny 2 razy (jak pisałem wcześniej), ale złamać 1:19 się nie udało, o życiówce nie mówiąc. Próbuję więc dalej. Trasa w Gdańsku do łatwych nie należy. Do tego mocny wiatr, w sumie przez dobrą połowę dystansu wiejący niekorzystnie. Ale co robić, trzeba walczyć.
Na starcie ponad 4tys biegaczy, sporo znajomych twarzy, tłok spory w tunelu wejściowym na stadion, ale po starcie stawka się szybko rozciągnęła. Uciekłem grupce na 1:20 przed końcem pierwszego kilometra i bardzo szybko zostaliśmy w 3kę. Tak zrobiliśmy pierwsze 5 kilometrów, na nawrotce przy Zieleniaku. Przed nami był jeszcze 1 zawodnik, ale przed nim zrobiła się przepaść, a za siebie się nie oglądałem. Trzymaliśmy tempo pomiędzy 3:40 a 3:43, co było zgodne z planem. Po jakimś czasie doszedł nas jeden gość i zaproponował, żebyśmy się zmieniali co 500m. Po kilku minutach, przed podbiegiem we Wrzeszczu złapaliśmy tego gościa przed nami, ale z kolei odpadł inny zawodnik i nadal byliśmy w 4, a po chwili już tylko w 3. Zmienialiśmy się w miarę regularnie, walcząc z wiatrem i tak dotrwaliśmy do skrętu w Pomorską, gdzie wreszcie już nie wiało. Tu koledzy od razu zaatakowali, a ja ich puściłem, choć 2 kolejne kilometry też przyspieszyłem (po 3:37 i 3:36). Zostałem sam i na Chłopskiej trochę walczyłem sam ze sobą. Tempo nadal zgodne z planem. Wiedziałem, że prawdopodobnie pod koniec ktoś może się z tyłu do mnie zbliżyć. I tak na moment dopadł mnie kolega w poprzedniej grupy, ale na Czarnym Dworze postanowiłem rzucić już wszystkie siły i znów biegłem sam. 20ty km w 3:38 i potem podbieg pod wiadukt.
Zerkałem na zegarek i markery szacując czy na pewno moje tempo się zgadza i im bliżej mety, tym pewniejszy byłem, że dziś coś fajnego wreszcie się wydarzy. Wydarzyło się momentalnie: na początku zbiegu dopadła mnie grupa 3 gości, z Łukaszem Gołaszewskim na czele, która dosłownie mnie minęła bez zająknięcia. A ja 21ty km poleciałem w 3:31! Tuż przed metą czekała na mnie Magda z chłopakami i Kamilą, dopingując radośnie. Ja wpadłem na stadion i przeciąłem linię mety w 1:18:15.
Pobiłem więc życiówkę o równe 30sek i jestem z tego naprawdę zadowolony. Byłem też 15ty Open i… oczywiście 4ty w M40 🙂 Co do czasu, to wiem, że mogę szybciej i jest to do zrobienia. Ale póki co cieszę się z tego, że od kilku lat, choć raz w roku biję jakiś rezultat życiowy na jednym z długich dystansów. W 2022r zrobiłem 5kę oraz 10km. W 2023 maraton, a w 2024 połówkę. Czyli „stary, ale jary” i nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa!
Dziękuję ślicznie za doping na trasie – naprawdę sporo osób, w tym znających mnie osobiście, super zagrzewało do walki. A organizatorom za fajne fotki!
Co dalej? Maratonu na jesieni nie biegnę. Ale formę chciałbym jeszcze wykorzystać, więc coś tam pobiegam. Trzymajcie się!