Biegi

Sobotni long-run… czyli… relacja z Garmin Ultra Race Gdańsk

Brak komentarzy

Jak już pisałem wcześniej, trenuję bieganie zarówno na płaskim, jak i po naszych nadmorskich  górach w Trójmieskim Parku Krajobrazowym. Mam to szczęście, że do granicy TPK mam dokładnie 1100m i stamtąd ciągną się setki kilometrów ścieżek biegowych, którymi mogę dobiec nawet za Wejherowo nie opuszczając lasu ani na sekundę. W dodatku teren jest niesamowicie urozmaicony i bardzo górzysty. Nie jest to oczywiście bieganie po Tatrach czy Karkonoszach, ale każdy się chyba zgodzi, że w skali Polski pofałdowanie powierzchni w Trójmieście jest ewenementem i to w dodatku tuż nad morzem! 🙂

Dlatego też od samego początku mojego biegania startowałem trochę w biegach trailowych – zaczynałem od cyklu CityTrail, a 2018 pobiegłem TricityTrail Półmaraton, a w 2019 Maraton+ czyli 49km z Gdyni do Wejherowa. I właśnie po tym biegu (który mnie notabene sponiewierał niemiłosiernie) postanowiłem od razu zapisać się na kolejny bieg przełajowy, czyli Garmin Ultra Race. Wybrałem ostrożnie dystans 27km, nastawiając się na szybki bieg i dobrą walkę, bez potrzeby regeneracji przez kilka następnych dni.

 

Trasę biegu opanowałem jeszcze w październiku i podzieliłem ją na 4 sekcje, z których 2 środkowe pokonałem 2 razy, a początek i koniec 1 raz. To dało mi dobry obraz sytuacji i pozwoliło zaplanować strategię na bieg. Wiedziałem, że kluczowe są 3 podbiegi i 2 zbiegi pod koniec pierwszej połowy dystansu i to tam wiele się mogło rozegrać.

Co do samego biegu – tak jak pisałem kilka dni temu – nie sprawdzałem list startowych i na nic się nie nastawiałem. Wszystko miało zależeć od stawki. No dobra, przy nieco słabszej obsadzie mogłem liczyć na podium w generalce, ale też zdawałem sobie sprawę, że to spora impreza i że zawsze ktoś nowy i/lub przyjezdny może zawitać. Gdy więc ustawiłem się w sobotę o 10:00 na linii startu miałem wokół siebie mieszankę biegaczy w różnym wieku, w różnym obuwiu (tzn i trailowe i uliczne startówki), z plecakami lub bez, w kurtkach lub na krótko. Jednym słowem – każdy do tego dystansu podchodził inaczej (ja biegłem w thermo plus singlet na wierzch, długie legginsy, pod spodem opaski kompresyjne, chusta i rękawczki. Na pasie nerka z wyposażeniem obowiązkowym i przytroczonym kubkiem i gwizdkiem. Na nogach Nike Pegasus 36 Trail). Rozpoznałem jednego zawodnika bodajże z Warszawy, który wyprzedził mnie pod koniec TricityTrail w lipcu, ale nikogo w 2 pierwszych liniach na starcie nie kojarzyłem. Niemniej jednak, zapowiadało się ciekawie.

A sam bieg wyglądał tak: (dla zabawy podzielę go na kilometry, ale od razu obiecuję, że żadnego maratonu lub biegu ultra tak nie opiszę :))

1km: ogary poszły w las, tempo szybkie, ja w 4:09. Pozdrawia mnie Marcin Zygmunt, który startuje za 30min na 11km.

2km: 4 gości mocno wyrwało do przodu, a stawka się pogrupowała. Wbiegamy do lasu, momentami troche błota, ale ogólnie sucho.

3km: usadowiłem się mniej więcej na 13-15 pozycji gdy zaczęliśmy pierwsze wspinanie się

4km: zacząłem systematyczne i spokojne wyprzedzanie. Pogoda fajna, ok. 5stopni, lekki wiatr i nie pada.

5km: tempo wahało się od 4:00 na prostych i zbiegach do 4:40 na odcinkach z podbiegami.

6km: jak wyżej, trzymałem swojej pozycji. Kubek nieprzyjemnie brzęczał obijając się o sprzączkę, ale wkrótce przestało mnie to obchodzić.

7km: kawałek po asfalcie i tam dogoniłem grupkę na pozycjach 5-9.

8km: pierwszy ostry podbieg, kawałek podszedłem.

9km: płasko i szybko: 3:58.

10km: nadal szybko, ale rozpoczął się trudny techniczny odcinek. Trzeba patrzeć pod nogi!

11km: pierwsze 2 mega podbiegi i 2 mega zbiegi – to prawdziwy test wytrzymałości nóg. Tempo 6:17 – najwolniejsze w całym biegu.  Na szczycie mówię do pozostałych: „no to się trochę zakwasiliśmy…”

12km: jedzonko i piciu – ja nalałem sobie pól kubka wody. Kolejny długi i ostry podbieg: tempo odcinka 5:17. Wyprzedzam spokojnie 4 zawodników i obejmuję 5te miejsce.

13km: Niedźwiednik: jesteśmy na górze i długa prosta, odpoczywam w biegu, staram się nie rwać tempa. Pod koniec ostry zbieg i z powrotem pod górę. Wychodzi znowu 5:17

14km: płasko i przyspieszam. Za placami słyszę zawodnika. Kibic na rowerze informuje mnie, że jestem 5ty, ale strata do 4tego jest prawie 2min. Wygląda więc na to, że ciężko będzie złapać czołówkę.

15km: biegnę równo w tempie ok. 4:30

16km: widzę 2 biegaczy biegnących pod prąd! A nie! To Adam 2h59min.pl i Agnieszka! Co za miłe i zamierzone spotkanie! Adam daje mi radę, żebym pilnował gościa za mną, bo na dogonienie tych przede mną nie mam szans. Potwierdza się więc wersja rowerzysty.

17km: Mijamy Złotą Karczmę i przebiegamy blisko Trójmiejskiej Obwodnicy. Jeden ostry podbieg i potem na zmianę długo w dół lub płasko

18km: Biegnący za mną zrównuje się i korzystając z szerszej ścieżki, zaczynamy biec obok siebie i ucinamy sobie pogawędkę

19km: Droga Węglowa. Mój kompan to Marcin z centralnej Polski i jest w TPK pierwszy raz.

20km: Ostry podbieg i znowu jesteśmy za wzniesieniu. Średnie tempo jak dotąd ok 4:35-40

21km: Dalej biegniemy razem i wygląda na to, że tak już zostanie. Mam przewagę znajomości trasy, ale mój konkurent z M30 sprytnie z tego faktu korzysta.

22km: Kolejne piciu i jedzonko. Punkt kontrolny. Wciągam żel i popijam wodą.

23km: Dolina Ewy, długo w dół. Odskakuję Marcinowi, ale zaraz mnie dogania. Po chwili mega podejście. Mijamy ostatnich zawodników z pozostałych dystansów.

24km: Długo w dół i ostatni ostre podejście. Za nami pojawia się gość z grupki pościgowej. Zbliża się na ok 200m i robi się ciekawie.

25km: Biegniemy granią przez kolejne 2km. Ja prowadzę, Marcin tuż za mną. Biegnie mi się na prawdę spoko, zero kryzysu i wiem, że zostały 2km, z czego końcówka będzie po płaskim i zanosiło się na ostrą walkę o podium w M30

26: Ostatni zbieg i wpadamy na prostą start meta. Mamy ostatni kilometr. Teraz pora na finisz i okaże się komu zostało więcej pary w nogach i płucach. Kolega za nami jest w bezpiecznej odległości. Jest nas więc dwóch.

27km: Przyspieszam, Marcin razem ze mną. Wchodzimy na tempo ok 3:30. Marcin pyta ile do mety. Mówię mu uczciwie: z 300 metrów. Ponownie mijam Marcina Zygmunta przy samochodzie i melduję mu: „Jestem!!”. Postanawiam przyspieszyć i na ok 150m przed metą konkurent lekko odpuszcza. Wbiegam na metę. Marcin z centralnej Polski melduje się 4sek za mną.

Dobiegłem więc 5ty. Taką pozycję objąłem na 12km i nie oddałem jej do mety. Czas: 2:04:50. Tempo 4:35. Na więcej nie było najmniejszych szans: 4ty zawodnik był półtorej minuty przede mną, z zwycięzca prawie 17minut. To przepaść.

Złapałem oddech, napiłem się. Przybiłem piątkę konkurentowi. Po chwili spotykam Marcina Zygmunta, który zgarnął 2gie miejsce w generalce biegu na 11km. Brawo! Sprawdziłem wyniki online. Byłem 2gi w M30. Miałem 3h do dekoracji, więc poszedłem do auta, wróciłem do domu, wykąpałem się, zjadłem lunch i na spokojnie pojechałem po statuetkę i komplet szamponów i żeli pod prysznic 🙂 Nie czułem się specjalnie zmęczony. Taki sobotni long-run. Następnego dnia zrobiłem 22km z przerwą na kawę i choć czułem w sumie 50km w weekend, to było spoko. Przy okazji, nabiegałem w tym tygodniu 80km w raptem 3 treningach i 1 starcie. Aha, i dziękuję Antoniemu porannybiegacz.pl za dobry rozruch crossowy w środę 🙂

Czy warto było startować w Garminie? Oczywiście! Bardzo cenne doświadczenie i cieszę się, że założenia taktyczne sprawdziły się i że nie przesadziłem z pościgiem pierwszej czwórki zawodników, jak również atak na 5tą pozycję przeprowadziłem w wybranym przeze mnie, kluczowym miejscu. To w ogóle jest cała magia biegów przełajowych, gdzie czas na mecie nie ma specjalnie żadnego znaczenia i każdy start na tym samym dystansie i nawet na tej samej trasie, nijak się nie da porównać. Liczy się więc walka z samym sobą oraz z innymi biegaczami. A to, że konkurenta czającego się za rogiem zobaczysz dopiero w ostatniej chwili, dodaje tylko smaczku i za to uwielbiam takie ściganie. Niedługo opiszę to w odniesieniu do biegów płaskich. Dziękuję też wolontariuszom za super robotę!

I tak docieramy do końca sezonu 2019. Pobiegnę pewnie w grudniu ze 2-3 Parkruny, natomiast na żadne większe ściganie nie jestem zapisany i następny bieg to dyszka w Gdyni na początku lutego. Żegnam się też z kategorią wiekową M30, której mi akurat jakoś specjalnie nie będzie żal i już ostrzę sobie pazurki na rywalizację w kategorii „szybki emeryt”. Czy będzie łatwiej? Zależy od dystansu i obsady. Ważne żeby biegać swoje, rozwijać się i dobrze przy tym bawić!

Aha, fotek z biegu jeszcze nie ma, a szykują się fajne, więc jak coś się pojawi, wrzucę na fanpage.

Tags: , , , , , , , ,

Related Articles

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Uczulenie na halibuta… czyli… dlaczego zacząłem biegać
Wróciłem… czyli… relacja z parkrun Gdańsk Południe nr 179