Podsumowania

Po białym… czyli… Podsumowanie stycznia

Brak komentarzy

Nie wiem w sumie co napisać, żeby było choć trochę ciekawie… Bo w zasadzie to nie działo się nic wartego wspomnienia. Kolejny miesiąc w warunkach pandemii minął i choć był cień szansy na rozegranie zawodów w lutym, to jednak nic z tego nie wyszło. Tak więc trening był nadal głównie na podtrzymanie formy, której i tak nie ma jak sprawdzić, ze względu na warunki pogodowe… Takie błędne koło… Ale po kolei:

Na początku stycznia zamierzałem zrobić poważny test na dyszkę. Miał to być sprawdzian efektu większej objętości treningowej w grudniu (ponad 400km), a z drugiej strony po prostu chciałem coś pobić na maxa. W Vaporflajach. I co? I spadł śnieg. I tak leży do dziś… Vapory włożyłem sobie kiedyś w domu, tak na pół godzinki. Fajne są, leciutkie i sprężynujące… Ale muszą poczekać.

Klepałem więc dalej kilometry, starając się różnicować trening. Aczkolwiek planu treningowego to obecnie nie mam żadnego. Mówiłem niedawno Antoniemu, że decyzję gdzie i co biegnę danego dnia podejmuję w momencie wiązania butów…

Graficznie mój kalendarz styczniowy wyglądał tak, w sumie 305km.

Z fajniejszych treningów to pobiegłem:

1. trasę Pomerania Winter Challenge 23km z Marcinem Zygmuntem. Pamiętam, że na starcie było -14 stopni. Jaja klekoczą…

2. 30km z Antonim, po Gdańsku i Sopocie, zahaczyliśmy o Gołębiewo, gdzie była niezła jazda na lodzie. A tak w ogóle to ostatni raz biegłem coś ponad 30km w październiku (Maraton), więc fajnie było znowu pobiec coś dłuższego.

3. Dyszkę po śniegu i w zamieci. Wokół zbiornika Jasień. W 37:18. Nawet całkiem całkiem.

4. Test butów i nakładek z kolcami do biegania po śniegu – opisany tutaj

Jak wspomniałem, byłem zapisany na biegi w lutym. Miał to być: Pomerania Winter Challenge 23km na początku lutego, a 20.02 TUT czyli Trójmiejski Ultra Track 42km. Niestety wyszło jak wyszło, czyli przeniesione na marzec i kwiecień. W dodatku TUT na tydzień przed Gdańsk Maraton, ale czy cokolwiek się odbędzie…? Na pewno większa szansa na biegi po lesie niż bieg masowy po mieście.

Sprzęt

Nadeszła też pora na wymianę butów. Moje treningowe Pegasusy 37 po 1500km przeszły na zasłużoną emeryturę i na ich miejsce wjechały dokładnie takie same Pegi ( tylko kolor inny). Do tego kupiłem też Pegasus Trail 2, do lasu, jako następca wysłużonego Pega 36 Trail. Jak to ktoś skomentował na Stravie widząc same buty marki Nike: „taki trochę vendor lock-in”. Ale co poradzę: zwycięskiego składu się nie zmienia 😉

Zepsuł mi się też mój Garmin FR245. W zasadzie nie tyle zepsuł, bo działa normalnie, ale wyskoczyły mu plamy na wyświetlaczu i to dość liczne. Tak samo było z pierwszym egzemplarzem, który kupiłem w zeszłym roku – wtedy problem pojawił się już po miesiącu. Teraz druga sztuka wytrzymała 1,5 roku. Oddany na gwarancji, czekam na trzecią. Wyciągnąłem z szuflady mój pierwszy zegarek, Garmina FR210, w którym ponoć biegł pierwszy maratończyk w Starożytnej Grecji. Niestety upływający czas zjadł zupełnie jego pasek, a sygnał GPS trafia do niego co jakiś czas. Po 2 treningach dałem sobie spokój i już przerzuciłem się na apkę Stravy, gdy zlitował się nade mną Antoni i poratował zegarkiem na te kilka dni.

Mam też nowe słuchawki do biegania, Jabra Sport Pace. Bezprzewodowe, lekkie wygodne, a dźwięk jest na prawdę spoko.

I chyba tyle. Mam powoli dość śniegu. Tzn biegania po śniegu. Szczególnie takim świeżym, kopnym, po kostki. Ale co zrobić, taki mamy klimat…

Trzymajcie się ciepło i byle do wiosny!

 

Tags: , , ,

Related Articles

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
W poczekalni… czyli… podsumowanie 2020
Nagła odwilż… czyli… podsumowanie lutego