Biegi

Najlepsza impreza biegowa świata… czyli… dlaczego warto biegać parkruna

Brak komentarzy

Lewą nogę ustawiam idealnie na zielonej linii startu. Prawa naprężona z tyłu czeka na sygnał aby wystrzelić jak ściśnięta sprężyna. Palec na zegarku, gotowy do uruchomienia stopera. Zamykam oczy. Łapię ochłapy koncentracji, choć wiem, że nie ma na to szans. Jeszcze minutę temu kończyłem króciutką rozgrzewkę, a 15 minut wcześniej wychodziłem z domu. Tu wszystko jest na styk. Ale pod kontrolą. W ciągu ostatnich 5 lat spóźniłem się raz. O jakieś 15 sekund. Słyszę tradycyjne odliczanie: „5,4,3,2,1, START!” Stoper rusza, sprężyna uwolniona, a ja wyrywam do przodu. I wszystko zaczyna się od nowa…

I tak od 5 lat. Średnio co drugą sobotę. To nie jest żaden rekord. Ani częstotliwości, ani bezwzględnej liczby startów. Są tacy, którzy nie odpuszczą żadnego parkruna i są tacy, którzy biegali go, gdy ja jeszcze nie miałem zielonego pojęcia co to jest bieganie. Ale właśnie zostałem przyjęty do klubu „parkrun 100”. A to jest już coś. I bardzo jestem z tego dumny 🙂

Czym jest parkrun i na czym polega jego fenomen? Nie będę oryginalny, bo wielu blogerów biegaczy opisywało swoje związki z tym cyklem biegowym. Ale jeśli ktoś o parkrunie jeszcze nie słyszał (zauważcie, że specjalnie jego nazwę pisze się z małej litery – takie są wytyczne założycieli z Wielkiej Brytanii), to spieszę z wyjaśnieniem:

na stronie parkrun Polska czytamy: „parkrun to bezpłatne, cotygodniowe spotkania na dystansie 5km z pomiarem czasu, w ramach których można biec, truchtać, maszerować lub uczestniczyć w charakterze wolontariusza. Spotkania odbywają się zawsze w sobotę o 9.00 rano i przeznaczone są dla każdego bez względu na wiek, kondycję, czy też osiągane rezultaty”.

I tylko tyle i aż tyle. Idea banalnie prosta, ale jakże fenomenalnie realizowana. Wszystko zaczęło się w 2004 roku w londyńskiej dzielnicy Teddington, gdzie 13 przyjaciół postanowiło zainicjować coś więcej niż tylko wspólny trening. Przed pierwsze 2 lata była to jedyna lokalizacja, ale gdy postanowiono uruchomić drugą, Wimbledon, okazało się jak wielki potencjał drzemie w tej inicjatywie. Przez kolejne lata parkrun w UK wręcz eksplodował i dziś może poszczycić się nieprawdopodobną wręcz liczbą 702 lokalizacji (!) oraz 2.3 miliona uczestników. Zastanawiacie się jaki był pierwszy kraj spoza Wielkiej Brytanii, w którym zorganizowano parkruna? Tak! To Polska. W Gdyni, w 2011 roku. Zaraz po nas dołączyły kolejne kraje, na różnych kontynentach i w najdalszych zakątkach globu. I choć obecnie parkrun istnieje w zaledwie 22 krajach, to cały czas się rozwija i zdobywa swą popularność w kolejnych miejscach.

Co do parkruna w Polsce – to z długą tradycją i jeszcze większą pasją i zaangażowaniem, wyrośliśmy na prawdziwą parkrunową potęgę. 72 lokalizacje, szczególnie jeśli przeliczyć to na liczbę mieszkańców, to świetny rezultat. Co prawda UK absolutnie dominuje, a globalnie również Australia i RPA są maksymalnie szalone na punkcie parkruna (patrz mapa), to jestem na prawdę dumny z tego co osiągnęliśmy jako Polacy i stanowimy świetny przykład dla innych krajów europejskich.

Jaki jest klucz sukcesu parkruna? To proste: fantastyczni, totalnie bezinteresowni ludzie, którzy tydzień w tydzień przychodzą, przygotowują wszystko, ogarniają całą zgraję mniej lub bardziej zakręconych biegaczy, mierzą czas i czekają zawsze na ostatniego zawodnika. Bez względu na pogodę, porę roku, upał lub siarczysty mróz, parkrun jest ZAWSZE! Dlatego mam ogromny szacunek dla wolontariuszy i ich wspaniałej pracy (i sam kilkukrotnie występowałem w tej roli).

No dobra, ale dlaczego jako biegacz miałbym przyjść i wystartować? Tu mnogość odpowiedzi jest zaskakująca i każdy może wybrać swoją parkrunową drogę: można ścigać się na śmierć i życie, można walczyć o życiówki co każdą sobotę, można traktować to jako rewelacyjna jednostka treningowa w absolutnie dowolnym tempie i konfiguracji. Można go przetruchtać lub przejść, można robić interwały, testować strategie startowe albo nowe buty czy ubiór na daną pogodę, można wpleść parkruna w sobotniego long-runa, można go przebiec ze swoim (lub cudzym ?) dzieckiem. Albo tyłem (serio) lub w stroju płetwonurka, żaby czy kosmity (też serio). Bez żadnych konsekwencji. Nie wyszło Ci? Spoko, za tydzień kolejna szansa. I kolejna. I kolejna. I to całkowicie za friko. Nikt nikogo nie ocenia, ale za to każdy się świetnie bawi i razem tworzymy grupę pozytywnie zakręconych przyjaciół. A wyniki i statystyki są zamieszczane w internecie i łatwo możesz śledzić swój postęp. A może chcesz pomóc w organizacji? Nie ma sprawy, zawsze przydadzą się dodatkowe ręce do pomocy. Chcesz otworzyć nową lokalizację? Proszę bardzo – parkrun Polska Ci w tym pomoże i poprowadzi.

Jestem bardziej niż pewien, że bez parkruna nie byłbym nawet w połowie tak szybkim biegaczem za jakiego w pewnych kręgach uchodzę ? I choć 100 parkrunów to zaledwie 500km, czyli tyle ile obecnie robię w jakieś 1,5 miesiąca, to ich wartość jest nie do przecenienia.

Uwielbiam parkruna i jestem bardzo związany z obiema Gdańskimi lokalizacjami. Przez niecałe 2 lata biegałem w Parku Reagana na pograniczu gdańskiego Przymorza i Jelitkowa, a od połowy 2016 roku, wraz z otwarciem bliższej mi lokalizacyjnie edycji Gdańsk Południe, biegam głównie tam. Byłem też gościnnie w Gdyni, Kołobrzegu i Warszawie i wszędzie jest tak samo sympatycznie i znajomo. Bardzo chciałbym odwiedzić inne miejsca i na pewno tak zrobię w przyszłości.

Tak więc, czy jesteś zupełnym nowicjuszem czy biegowym wyjadaczem, parkrun to zdecydowanie najlepsze co mogło się nam, biegaczom trafić. Spróbujcie, a sami się przekonacie 🙂 Bezpłatnie. Dla wszystkich. Na zawsze.

Mój wpis jest całkowicie bezinteresowny i  nie otrzymałem, ani nie liczę na jakąkolwiek formę gratyfikacji za szeroko rozumianą promocję parkuna 🙂 Materiały pochodzą ze strony parkrun.pl

Tags: bieganie, Gdańsk, parkrun, Parkrun Gdańsk, Parkrun Gdańsk Południe, parkrun Polska, trening

Related Articles

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Czapa w gaciach…czyli… Relacja z mojego 100. parkruna
Trochę przegiąłem… czyli… głupie decyzje biegowe