Maraton

Jak nie wicher, to tunel… czyli… relacja z 6. Gdańsk Maraton

Brak komentarzy

I biegłem, i biegłem, a wiatr cały czas nie ustawał. Ja jednak niestrudzony, biegłem dalej, choć podmuchy smagały me lico,  łzy przesłaniały widok, a naprężone mięśnie chciały wywiesić białą flagę na znak kapitulacji. Siłą woli i wizją ciepłej zupy mecie, lub chociaż banana, zaciskałem mocno zęby, sam siebie oszukując, że do upragnionego celu już blisko. I tak wreszcie po 42195 metrach oraz 2 godzinach i 50minutach (z małym okładem) wpadłem na metę.

Kurtyna.

Zupy nie było (albo nie znalazłem).

I na tym w sumie mógłbym poprzestać, bo w kogo interesuje kolejna relacja z kolejnego nudnego biegu. I to jeszcze takiego długiego…

Ale…

Gdyby założyć, tak zupełnie hipotetycznie, że ktoś miałby jakieś pytania, albo był po prostu ciekaw np. „czy żel o smaku cappuccino smakował jak cappuccino czy bardziej jak szambo?” albo „czy faktycznie na Pomorzu wieje 365 dni w roku czy może tylko 364?”, to pomyślałem sobie… że mógłbym przeprowadzić wywiad. Taki „sam ze sobą” i wtedy każdy mógłby szybko sprawdzić czy jest w takim wywiadzie choć jedno sensowne pytanie, które mógłby mi chcieć zadać. Trochę to idiotyczne, ale nazwijmy to takim Q&A albo maratońskim FAQ:

A więc….

Jak się dziś czujesz, 4 dni po maratonie? Wróciłeś do biegania czy nadal tylko pijesz browary i zajadasz chipsy?

W zasadzie zupełnie spoko. Pierwszy raz wyszedłem biegać we wtorek po południu i było naprawdę nieźle. Ostanie 500m w 4:05 dla sprawdzianu rozmiaru zniszczeń w nogach. Nastepnego dnia już wpadła dyszka. Niestety jeden paznokieć się poddał (ten sam co w październiku, tzn jego następca) i postanowił rozpocząć nowy etap swojego życia, ale to straty wliczone w całościowy rozrachunek.

Wróćmy zatem do początku. Jak się przygotowywałeś do maratonu?

Cykl treningowy to ok 3 miesiące i ok 1000km. W sumie standardowy proces. Nie był jakoś specjalnie wyśrubowany, ale myślę, że wskoczyłem na fajny poziom. Może nawet życiowy, tylko trudno było mi to sprawdzić w praktyce. W dodatku poziom życiowy w moim przypadku ma prawo się już samoczynnie obniżać z racji wieku. Starość nie radość. Ale myślę, że byłem na podobnej formie jak na jesieni 2020, gdy pobiegłem treningowo 2:46.

No dobra, mówisz, że nie miałeś jak sprawdzić formy. Miałeś jakieś starty kontrolne za sobą?

Tylko jeden – Trójmiejski Ultra Track na dystansie 21km. Poszło fajnie, ale bieg trailowy nie odda poziomu w odniesienu do biegu płaskiego. A nie było specjalnie możliwości innego startu – wyjazdy do Warszawy na połówkę czy Maniacką Dychę do Poznania rozważałem przez moment, ale wygrał zdrowy rozsądek. Pozostawały mi więc własne testy w postaci mocnych treningów.

Jak wyglądał Twój tydzień przed maratonem?

Dość standardowo – mało biegania, sam pierwszy zakres. Aż wiało nudą. Biegałem wtorek, środa, czwartek wolne, piątek rozruch w Ostravie podczas wyjazdu służbowego, a sobota wolna. Czułem się wypoczęty i w dodatku wyspany, bo córka była w weekend u babci i nie właziła nam do łóżka w środku nocy.

No tak, wyspać się jest ważne. Czy stosowałeś dietę białkową i carbo-loading? I co jadłeś na kolecją na dzień przed biegiem? Makaron z cukrem?

Nie stosowałem żadnej diety. Dwa razy próbowałem i specjalnego efektu nie widziałem. Odżywiałem się normalnie. Na kolację na dzień przed zjadłem tajską wołowinę z słodkim chili i ryżem. Może ciut ryzykownie, ale nie miałem obaw. Jeszcze nigdy byłem w tym małym niebieskim lub zielonym domku na trasie biegu i z tego co słyszałem, jest to doznanie z kategorii wątpliwej satysfakcji.

Odstawiłeś alkohol?

Tak, na cały tydzień. Myślałem, że potem będę to nadrabiał, ale w sumie nie było aż tak źle (albo dobrze…)

No dobrze, a jak wyglądała Twoja masa startowa? W normie?

Niezupełnie. Po zimie mam jakieś 1,5kg na plusie w stosunku do sezonu letniego. Niby niewiele ale przy moim wzroście to zawsze są jakieś stracone sekundy na mecie. Pozostaje mi wierzyć, że to mięśnie nóg, a nie tłuszcz na brzuchu 🙂

Przejdźmy zatem do tego samego startu. Już na tydzień przed biegiem wiadomo było, że szykuje się spory wiatr i niska temperatura. Jak Ty się na to przyszykowałeś?

Faktycznie, pogoda zapowiadała się marna, co oczywyście smuciło lub raczej denerwowało. W dodatku aura zmieniała się z godziny na godzinę, więc zacząłem rozważać zabranie flasków z grzańcem… 🙂 A na serio, to postanowiłem zabrać ze sobą całą biegową garderobę i zdecydować na miejscu w czym pobiegnę. Dosłownie na 15min przed startem, już po rozgrzewce wybrałem wariant „na ciepło”. Miałem termo z długim rekawem, singlet na wierzch, lekka czapka, rękawiczki. Wybrałem też długie legginsy, co było dość nietypowe, patrząc na ogół biegaczy. W dodatku pod spodem miałem kompresję, więc generalnie gotowy byłem na zdobywanie bieguna. Zimą. Stwierdziłem jednak, że lepiej szykować się na najgorsze, a przewidywałem scenariusz, w którym zacznie lać albo nawet padać śnieg z deszczem, co razem z bardzo silnym wiatrem dałoby odczuwalną temperaturę grubo poniżej zera. Pomyślałem, że w takiej sytuacji ciepły ubiór będzie moją przewagą konkurencyjną.

Ale tak się nie stało?

Nie. Niestety, albo raczej stety, było słonecznie i poza dokuczliwym wiatrem było w miarę spoko. Czy było mi za gorąco? Nie. Może momentami wolałem mieć krótkie spodenki, ale nie było w sumie momentu, w którym pot by mi spływał po czole czy plecach. Wygrałem za to rywalizację w kategorii „najszybszy zawodnik w długich gaciach”.

OK, jakie miałeś założenia na ten bieg? W jaki czas celowałeś? Czy coś zmieniłeś tuż przed biegiem?

Jak wstępnie deklarowałem, ten start miał być niejako testowy (co nie znaczy treningowy). Chciałem przebiec maraton przed wszystkim rozważnie. Patrząc na warunki od razu zrezygnowałem z ataku na nieoficjalną życiówkę (2:46) i celowałem bezpiecznie w 2:48-49. Przed samym biegiem nie zmieniłem decyzji – chciałem biec równo po 4:00min/km i później ew. ciut przyspieszyć, ale nie za wszelką cenę.

I jak to się sprawdziło w praktyce? Opowiedz coś o samym biegu? Jak przebiegały pierwsze kilometry.

Startowałem gdzieś z 3-ciej linii. Obok sami groźni zawodnicy, ale też sporo znajomych twarzy. Tłoku w sumie nie było, zaraz po starcie zrobiło się w miarę luźno. Na początku wiatr był w miarę spokojny, poza tym wiało w plecy. Trzymałem się obok sporej grupki, która też po chwili podziliła się na 2 mniejsze. Moja biegła w miarę równo po 4:00, ta z tyłu ciut wolniej, ale nadal na rezultat poniżej 3 godzin. Pierwsze kilometry były w pełni pod kontrolą. Pierwszą przygodą był oczywiście tunel. Na zbiegu dużo szybciej biec sie nie dało, ale to i tak był mój najszybszy kilometr w całym biegu – 3:53. Pod górę nie było jakoś dużo wolniej, ale oczywiście po dwukrotnym pokonaniu tunelu energii w nogach było na pewno mniej niż gdybyśmy biegli po płaskim. Ale to gdybanie, bo z kolei w tunelu nie było wiatru. Za to odcinek za tunelem, szczególnie po nawrotce, to pierwszy cios w twarz. Porywy wiatru dosłownie nami miotały. Wybiegając z tunelu po raz drugi minąłem 10ty km dokładnie w 40:00, więc wszystko było zgodnie z planem. W zasadzie grupa biegła równo, niektórzy tylko szarpali. Jak Pershing w tunelu wyprzedził nas Łukasz Stacherski, który z takim tempem celował chyba w naprawdę mocny wynik. Ale ja robiłem swoje.

OK, potem mieliście odcinek po Marynarki Polskiej pod wiatr, Jana z Kolna z wiatrem i potem cały odcinek po Grunwaldziej gdzie wiało raczej w twarz. Jak Ci się biegło na tamtym odcinku?

Na Marynarki faktycznie nie było przyjemnie. Tam był też drugi wiadukt tego dnia. Jana z Kolna było już fajniej, z lekkim pchaniem przez wiatr. Na 15-tym km wciągnąłem pierwszy żel (jedyny jaki zabrałem i tu dziękuję Antoniemu i Adamowi za radę „zawsze miej swoje żele”). Wybiegając na Grunwaldzką stawka się rozciągnęła. Wcześniej biegłem m.in. z Wojtkiem Pijanowskim, ale przed Zieleniakiem przyspieszył. Po chwili lekko odskoczyła mi grupka ok 4-5 biegaczy. Próbowałem ją dorwać, żeby nie walczyć samemu z wiatrem. Postanowiłem jednak nie szarpać za mocno. Najpierw myślałem, że złapię ich przed podbiegiem we Wrzeszczu, ale to udało się dopiero po minięciu Galerii Bałtyckiej. Tam też stała Magda i wesoło mnie dopingowała. Płaski odcinek od Galerii w zasadzie do samego Sopotu przebiegał w miarę spokojnie, ale wiatr cały czas nas atakował. Gdy dołączyłem do grupki, zmienialiśmy się co kilka minut. Połówkę minąłęm w 1:24 z minimalnym haczykiem. Zgodnie z planem.

Jak zmęczenie w tamtym momencie?

Bez problemu, jeszcze było za wcześnie za spadek formy. Choć niektórzy juz na tym etapie odpadali – np. Łukasz chyba nie zniósł trudów utrzymania szybkiego tempa i minąłem go przed granicą Wrzeszcza z Oliwą. Jest takie stare powiedzenie: „Bóg wybacza. Maraton – nigdy”.

Naprawdę? Nie słyszałem…

Taaaak… To chyba sięga jeszcze czasów starożytnej Grecji. Ten posłaniec co biegł z miejscowości Maraton do Aten w sandałkach z karbonem i potem wyzionął ducha, to pewnie przeszarżował na początku. Nikt mu nie powiedział, że w takim upale trzeba biec negativa…

Eeeee…no tak….A Ty?

Ja wyznaczałem sobie małe cele – np. do nastepnego skrzyżowania. Do spotkania z Kamilą i Babcią przy Pomorskiej. Takie momenty z córką zawsze dają mnóstwo radości i motywacji.

Tuż przed granicą z Sopotem trasa skręcała w prawo, Drogą Zieloną w Stronę Ergo Areny. Tam wiało już plecy?

No właśnie nie wiało wcale… chyba przez to, że ta droga jest w niecce, a dodatkowo bariery dzwiękochłonne izolują również od wiatru. Co za ironia… Nie było więc dodatkowej mocy w plecy. Za to grupka się rozbiła i zostało nas 3. Zjadłem też drugi  i ostatni żel. I nie był on smaczny…

A jak było na Przymorzu i Zaspie. Napierw z wiatrem, potem już pod?

Dokładnie. Odcinek do nawrotki był dość monotonny. Odjechało mi pozostałych 2 zawodników i zostałem sam. Przed nawrotką zostałem przez kogoś wyprzedzony. Na Zaspie spotkałem ponownie Magdę, która kazała mi biec szybciej z wiatrem, żebym potem miał z czego oddawać. Po nawrotce zaczął się najgorszy odcinek. Był to 32km i pod wiatr. Tutaj tempo zaczęło spadać – przebiegłem 3 kilometry w 4:09 jeden za drugim. Tyle zabierał wiatr, choć pewnie ja wkładałem w to więcej energii niż normalnie. Fajny był za to doping, szczególnie dzieci. Straciłem też kolejna pozycję i byłem chyba 24-ty (choć w czasie biegu nie liczyłem). Na 33-km czekała na mnie ponownie Kamilą z Teściową. Kamila bardzo chciała mnie przytulić, a ja byłem w stanie tylko przybić jej piątkę. W ramach rekompensaty oddałem jej potem mój medal.

fot.Pawel Naskrent/maratomania.pl

A po skręcie w Pomorską w stronę morza?

Tu zacząło się robić ciekawie. Nie wiało już, ale wpadło pierwsze poważne zmęczenie. Niestety zamiast nadrabiać straty, tempo nie chciało być lepsze. Wyprzedziłem natomiast zawodnika, który minął mnie 8km wcześniej, wyraźnie walcząc z kolką. Wpadłem do Parku Reagana i zaczęło się kręcenie po odcinku szutrowym, potem bulwarem nad morzem. Biegłem sam i nikogo nie było ani za mną, ani przede mną. W samym parku biegłem w miarę równo, ale tempo oscylowało w okolicach 4:05-4:10. Byłem mocno zmęczony wiatrem, ale na szczęście żadna ściana nie nadchodziła i biegło się w miarę spoko. Przed 40-tym km zobaczyłem zawodnika, którego postanowiłem dorwać. Udało mi się to po kilku minutach. Byłem więc 22gi. Ostatnie 2 kilometry przyspieszyłem i dokonałem kalkulacji, że wynik poniżej 2:50 jest do wywalczenia. Ostatnie 700m, po bulwarze od molo w Brzeźnie dorzuciłem do pieca co mi zostało. Tak udało sie minąć jeszcze jednego biegacza na dosłownie 300m przed metą. Tam też czekała na mnie Magda, oraz fajny tłum kibiców. Był też Łukasz, który krzyczał do mnie żebym przyspieszył, jakby za mną zadciągało jakieś tsunami.

Jednak gdy zobaczyłem zegar na mecie, wiedziałem, że źle policzyłem zapas czasowy. Policzyłem momentalnie, że zabraknie mi kilkunastu sekund do złamania 2:50 i trochę chyba odpuściłem. Metę przekroczyłem w 2:50:22. Ręce w górze, pół minuty sławy.

Pierwsze odczucia? Zadowolony?

Tak, bo przede wszystkim na metę dotarłem w jednym kawałku, to znaczy, nie miałem ściany, byłem w stanie ciut przyspieszyć pod koniec i zyskałem 3 pozycje na ostatnich 6 km. Wyprzedzanie pod sam koniec maratonu to jest to, co tygryski lubią najbardziej. Fakt, druga połowa była o 2min wolniejsza, ale taki był koszt zmagania się z wiatrem. Jestem ciekaw ilu zawodników poniżej 3h pobiegło negative split. Wg mnie było to niemożliwe, no chyba że ktoś na początku sie woził…

 A z persektywy? Poprawiłeś oficjalną życiówkę o ponad 4minuty. Miałeś jednak apetyt na więcej?

Jasne. Myślałem, że złamanie 2:50 to absolutny plan minimum. Celowałem w 2:48. Warunki okazały się jednak gorsze niż przewidywał mój czarny scenariusz. Wiatr był naprawde ohydny i chyba każdy się ze mną zgodzi.

Bez wiatru, na tej trasie ile byś pobiegł?

Myślę, że 2:48 bez problemu. Na bardziej płaskiej trasie (a taką jest np. Chicago, które biegnę docelowo na jesieni) 2:46 jest jak najbardziej realne. Choć oczywiście… tu wszystko musi zagrać. Na maratonie bardzo łatwo jest przesadzić i granica pomiędzy rozsądkiem, a głupotą jest wyjątkowo cieńka. Ja zrealizowałem moje założenia, pozostał lekki niedosyt i wiem nad czym pracować.

Jak oceniasz całą imprezę?

Bardzo pozytywnie. Organizacyjnie wszystko wyszło. Tunel nie był koniec końców aż taki zły, ale oczywiście,  czas na mecie był przez niego gorszy, a nie lepszy 🙂 Na punktach było wszystko, no…może obiecanych żeli było bardzo mało (nie wiem ile sponsor ich przekazał… 20 sztuk?) Nowa lokalizacja startu/mety – bardzo fajna. Wielkie podziękowania dla organizatorów. Super było wrócić po 3 latach na stare śmieci i pobiec domowy maraton.

Ale zupy nie było?

Nie wiem… W zasadzie widziałem tylko pomarańcze…

Jakie plany na resztę sezonu?

Kwiecień to spokojny powrót do biegania. Maj? Nie wiem jeszcze… Na pewno dyszka – bieg Papiernika w Kwidzynie na początku czerwca. Tam powalczę o życiówkę na trasie z atestem. Potem Półmaraton Stolema na Wdzydzach, ale to zupełnie dla zabawy. Może w międzyczasie coś się jeszcze trafi. Latem może połówka w Pucku lub Kartuzach, ale jeszcze nie mam planów wakacyjnych. Z innych biegów to biegnę 5km z atestem w ramach Gdańsk Półmaraton na początku października, a tydzień poźniej maraton w Chicago.

Super. Ostatnie pytanie: jak to jest gadać do lustra?

W sumie spoko. Choć pewnie ludzie pomyślą, że strasznie bym chciał, żeby ktoś ze mną przeprowadził wywiad…

Jasne. Właśnie to zrobiłem, Baginsie.

Aha, to dziękuję, Baginsie.

———

Za wszystki fotki dziękuję ich autorom: AK-ska Photo, maratonmania.pl, Gdańsk Maraton i GOS.

Tags: ,

Related Articles

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
2.5 roku czekania… czyli… kilka słów przed 6. Gdańsk Maraton
Bardzo wąskie okno… czyli… Relacja z Chicago Marathon 2022