Dziś zabieram Was w sentymentalną (w każdym razie dla mnie) podróż przez ostatnie 10lat mojego biegowego życia. Tak, tak, czasu nie da się oszukać. Właśnie minęło 10 lat od kiedy zacząłem szybciej przebierać nogami i to nie dlatego że np. goniłem uciekający autobus, ani w żadnym innym istotnym celu. Po prostu tak wyszło. Jedni powiedzą: „10 lat nikomu niepotrzebnej roboty”, a ja mówię: „rozumiem Twoją perspektywę, lecz pozwól, że się z Tobą nie zgodzę”
Poniżej rzucę więc kilka momentów i tzw. kroków milowych, które niech zobrazują co się przez ten czas wydarzyło. A więc po kolei:
24.10.2014 – Próba zamachu na moje życie
Atakował halibut. W sumie to kilka gramów jego mięsa, pieczołowicie zawiniętego w sushi. I w zasadzie to do końca nie ma pewności czy to był halibut czy cokolwiek innego. Tak czy siak, przez kilka sekund myślałem, że jestem już jedną nogą po tamtej stronie. Spragnionych szczegółów odsyłam do Wpisu na blogu
W każdym razie to był początek wszystkiego i od tego momentu nic już nie było takie jak przedtem.
10.11.2014 – śmiercionośny cholesterol czas wyeliminować
Nie wiem czy gdzieś o tym przeczytałem, czy też sam wpadłem na ten głupi pomysł, żeby pozornie zbyt wysoki poziom cholesterolu zbić poprzez bieganie. Nie jestem też do końca pewny czy było to dokładnie 10.11 czy kilka dni wcześniej, ale pierwszy zarejestrowany na Endomondo „trening” miał miejsce właśnie wtedy. Sportowo nie był dobry bieg. W sumie do połowy był po prostu spacerem nad zbiornik Jasień. Ale każdy kiedyś zaczynał. A ja wtedy nie wiedziałem, że po 10 latach nadal będę to robił (choć cholesterol wcale nie spadł…i pozdrawiam lobby koncernów farmaceutycznych)
06.12.2014 – pierwszy parkun
Jednego jestem pewny: nie biegałbym dłużej niż kilka miesięcy gdybym nie trafił wtedy na parkruna. Można powiedzieć, że on mnie ukształtował biegowo. Łącznie przez 160 startów. O jego fenomenie pisałem tu.
Mogę mówić, że maratony w Nowym Jorku, Chicago czy Bostonie, złamanie 3h we Wrocławiu, życiówka 2:46 w Walencji czy biegi wygrane w klasyfikacji generalnej to najwspanialsze momenty w karierze biegowej, ale nie. Najlepszy jest parkrun i już!
Wiosna 2015 – Na poważnie
W lutym 2015 wystartowałem w moich pierwszych dużych zawodach biegowych: Biegu Urodzinowym w ramach Grand Prix Gdyni. Pobiegłem wtedy dyszkę w jakieś 48 minut i z łezką w oku przypominam sobie te tłumy kibiców na trasie. Były to złote lata polskiego biegania amatorskiego, gdzie imprezy przyciągały masy biegaczy i kibiców. Fantastyczne wspomnienia.
W marcu postanowiłem spróbować swych sił w Półmaratonie Warszawskim. Czas 1:45 i co to była za radość na mecie!
3 dni później podjąłem decyzję, że idę za ciosem i zapisuję się na pełny maraton. W Gdańsku, w dodatku na jego pierwszą edycję! I tak w maju 2015 zostałem maratończykiem. 3:40 w debiucie, po 6 miesiącach od pierwszego marszobiegu. Wsiąkłem na dobre. Dzięki halibutowi oczywiście.
Wrzesień 2017 – 3h połamane
O mojej drodze do złamania 3 godzin w maratonie też już pisałem starając się to jakoś zanalizować w szerszym Aspekcie
Jezu, jak ja się wtedy w tym Wrocławiu cieszyłem…
Wrzesień 2018 Berlin – pierwszy Major
Seria Abbott World Marathon Majors to oczywiście oś mojego biegania. Nadrzędny cel, upragniony medal Six Star Finishera, na który cały czas czekam. Berlin był początkiem tej drogi, pierwszym startem zagranicznym i bez wątpienia największą imprezą, w jakiej wówczas brałem udział.
Październik 2019 – Blog
Tak jak właśnie minęło mi 10 lat biegania, tak mniej więcej w tym samym momencie moja mi 5ta rocznica założenia bloga. I choć przez pierwsze 2 lata publikowałem całkiem sporo, to z kilku względów moje tempo i zapał stopniowo malały. Mam tego świadomość i jest w pewnym sensie naturalna kolej rzeczy. Ale rezygnować nie zamierzam, właśnie opłaciłem domenę na kolejny rok i na pewno relacje z dużych biegów będę pisał.
Listopad 2019 – Nowy Jork
Ciary jakie przechodzą na chwilę przed startem nowojorskiego maratonu są nie do przebicia. Tego nie zapomnę nigdy, podobnie jak każdego z 42 kilometrów. Jako przeżycie biegowe nie ma nic lepszego niż NYC Marathon. Kropka.
Wiosna 2020 – Koronawirus i korona na Stravie
Co to był za czas… Ten strach, niepewność, przedziwne zakazy, zwyczaje i procedury. Pamiętacie witanie się łokciami? Szybko się i tym zapomina. Tak jak o bieganiu w tamtym czasie. I o odwołanych imprezach. Ja pamiętam też jak ścigałem się wirtualnie na Stravie zdobywając 100 koron. 2 lata później dorzuciłem kolejne 100, ale nie smakowało to już tak dobrze jak te pandemiczne.
Październik 2020 – prywatny maraton w 2:46
Co to był za pomysł! Przebiec 13 pętli wokół obu zbiorników Świętokrzyska. Support: oczywiście Antoni!
Czerwiec 2021 – Mistrzostwa Polski Masters
…i brązowy medal na 1500m. Jakby nie patrzeć: zostałem medalistą Mistrzostw Polski i mogę to sobie napisać w CV.
Wrzesień 2022 – 34:45 na dyszkę
Kolejny po 3h w maratonie krok milowy to złamanie 35min na dyszkę. Na serio podchodziłem to tej próby kilkukrotnie, przez jakieś dobre 2 lata. Bieg Westerplatte w 2022 pod kątem uzyskanego wyniku jest dla mnie wyjątkowo cenny.
Październik 2022 – Chicago
Cudowne miasto, fantastyczna impreza, idealna okazja do pięknej życiówki i tak zmarnowana…. Ale to porażki, a nie zwycięstwa nas budują!
Grudzień 2023 – Walencja
No właśnie…. Dla odmiany, długo wyczekiwany bieg idealny, niesamowite wrażenia i to uczucie gdy wbiega się po turkusowym dywanie na metę. Polecam każdemu!
Kwiecień 2024 – Boston
Bez wątpienia najtrudniejszy pod względem trasy i warunków maraton w jakim startowałem. Ale dostać się na Boston i ukończyć ten bieg to jak zdobyć świętego Graala, marzenie setek tysięcy maratończyków.
Do tego wszystkiego mógłbym dorzucić z tuzin innych imprez i wydarzeń. Piękne mam wspomnienia związane z cyklem CityTrail, pierwszym i dotąd jedynym biegiem ultra (Tricity Trail), wygraną Open w biegu na Górze Gradowej (i Mercedesem na weekend), 2 edycjami Festiwalu Biegów Polski Północnej we Wdzydzach oraz całej masy wspólnych treningów z całą masą znajomych.
Razem przez te 10 lat wyszło ponad 26 tysięcy kilometrów. Bez żadnej poważnej kontuzji. I właśnie ta ciągłość, ta możliwość nieprzerwanego biegania i cieszenia się treningiem oraz rywalizacją z innymi i samym sobą jest największą wartością. Po latach zrozumiałem też, że nie o rekordy życiowe chodzi, puchary i wygrane, ale o najprostszą radość z biegania. Reszta jest tylko efektem ubocznym.
Chciałbym też skorzystać z okazji i podziękować kilku osobom:
- mojej Magdzie w pierwszej kolejności. Za wsparcie, masę cierpliwości, wyrozumiałość, pomoc w organizacji wyjazdów i najlepsze kibicowanie na świecie
- Moim dzieciom: Marcinowi, Igorowi i Kamili, bo choć otwarcie tego nie powiedzą, to wiem, że są ze mnie dumni i że „ojciec może i siwy, ale potrafi szybko biegać”
- Antoniemu za bycie prawdziwym biegowym przyjacielem, za tysiące wspólnych kilometrów, w upale i mrozie, za inspirację, wiedzę i masę radochy
- Marcinowi za dyskusje na każdy temat podczas niedzielnych longów
- Przyjaciołom z Grupy Grill: Gosi, Maćkowi, Patrycji, Piotrowi, Adze, Arturowi, za niedzielne poranki i kupę śmiechu podczas wspólnego człapania po lesie
- Adamowi i Tomkowi, za wspólne treningi, długie dyskusje na messengerze o bieganiu i nie tylko i akcje w stylu „Tomek K łamie 18:30 na parkrunie”. Oraz wzmianki o sobie nawzajem na naszych blogach. To były fajne czasy.
- Wszystkim bliższym i dalszym znajomym z parkrun Gdańsk Południe. To Wy tworzycie najlepszą imprezę biegową na świecie!
- Mojej Teściowej Ani za uważne śledzenie Stravy i upewnienie się, że każdy trening ukończyłem żywy
- Mojemu Szwagrowi Jarkowi za całą pomoc z założeniu bloga
- Wolontariuszom, czyli tym wszystkim dzieciakom podającym kubki i krzyczącym „Izo, Izo!”, ale też fotografom, którzy za całkowitą darmochę uwieczniają biegowe momenty
- I każdemu napotkanemu biegaczowi, który pozdrowieniem i uśmiechem utwierdzał mnie w przekonaniu, że fajne jest to co robię.
Dziękuję i do zobaczenia na biegowych ścieżkach i poza nimi. Dalej robię swoje. Może nawet życiówkę jeszcze jakąś zrobię… 😉
P.S. A tak w ogóle to przyznaję sobie medal z kartonu za determinację w pisaniu i obróbce wpisów na telefonie 🤪