Maraton

2.5 roku czekania… czyli… kilka słów przed 6. Gdańsk Maraton

Brak komentarzy

3 listopada 2019, Nowy Jork. Wtedy to ukończyłem mój ostatni uliczny maraton. Jakby nie patrzeć, to prawie 2,5 roku temu. Kawał czasu. Tyle dane mi było czekać, aby stanąć ponownie na koronnym dystansie biegów ulicznych. Plany były oczywiście inne…

Na wiosnę 2020 miałem wystartować w 5. Gdańsk Maraton, a w październiku w Chicago. Obie imprezy odwołane z oczywistych powodów. W tamtym roku dystans maratoński pokonałem tylko raz, na jesieni, zupełnie nieoficjalnie, na własnej trasie i przy pomocy Antoniego. Uzyskany czas 2:46 był dla mnie naprawdę świetny i napawał optymizmem na nadchodzące starty… Te jednak były cały czas przekładane. Finalnie kolejny test był znowu zupełnie treningowy, choć ciut bardziej formalny (bo dostałem medal :)), czyli wirtualny 5.5 Gdańsk Maraton. Czas ciut gorszy 2:48, ale wynikało to z kilku przyczyn, o których pisałem. Niemniej jednak poziom był w zasadzie utrzymany.

Niestety, pandemia cały czas trwała i choć przełożony o rok maraton w Chicago się odbył, to brak możliwości podróżowania do USA sprawiła, że kolejny raz musiałem czekać. W efekcie nadszedł okres rozluźnienia i przez okres letnio-jesienny biegałem mniej.  Konsekwencją tego była dość kiepska dyspozycja na starcie trailowego maratonu Pomerania w październiku 2021. Ale miałem tego pełną świadomość i tak po prostu musiało być.

Koniec końców pozostało więc przełożyć plany maratońskie na 2022. Wracam więc do harmonoramu sprzed 2 lat i biegnę: 6. Gdańsk Maraton na wiosnę oraz Chicago Marathon na jesieni.

Powinno sie udać. Skupmy się na najbliższym starcie, za kilka dni: moim domowym maratonie.

Co mogę powiedzieć o mojej formie i przygotowaniu do biegu? Trening stricte pod ten start rozpocząłem pod sam koniec grudnia. Miałem więc nieco ponad 3 miesiące, powiedzmy 14 tygodni. To klasyczny cykl przygotowawczy z fazami budowania bazy tlenowej, potem nabierania siły i wytrzymałości tempowej oraz bezpośredniego przygotowania startowego (BPS). Tyle w teorii. W praktyce… Rozpiski na kartce papieru lub w Excelu nie miałem. Powiedzmy, że ramowo się trzymałem wytycznych i styczeń był pierwszym miesiącem gdzie znowu wskoczyłem na tradycyjną dla mnie objętość powyżej 300km. Luty to więcej mocnych treningów, zarówno jeśli chodzi o tempo, jak i dystanse. Tu wyraźnie wróciłem do formy. Marzec to kontynuacja mocnego treningu, kilka sprawdzianów, w tym start w Trójmiejski Ultra Track 21km, a obecnie na ostatniej prostej to już schodzenie z objętości i łapanie świeżości. Łącznie to ok 1000km, 5-6 treningów w tygodniu. Szału nie ma, ale też nie chciałem, ani specjalnie nie mogłem biegać więcej. Raz przekroczyłem 100km tygodniowo, 2 razy 90. I szczerze mówiąc: nie czułem, żeby bieganie więcej było dla mnie zdrowe. Wolę skupić się na jakości treningu niż klepaniu kilometrów dla samych cyferek. Jestem zadowolony z wprowadzenia regularnych long-runów, których kulminacją była 30-stka w tempie 3:58. Takich długich wybiegań oraz mocnych long-runów brakowało mi rok temu. Teraz mam nadzieję, że to zaprocentuje. Cykl treningowy dobiega zatem końca i zaczynamy konsumować efekty ciężkiej pracy. Nadchodzi sezon startowy. Co się kończy, a coś zaczyna…

Jaki jest więc plan na ten start? Dość ostrożny – bez szaleństw i stawiania wszystkiego na jedna kartę. Celem jest równy, solidny bieg i mocniejszą końcówką. Tempo na pierwszą połowę, a nawet 30km ma być lekko zachowawcze. Tak, aby móc przyspieszyć. Dodatkowo organizator sprawił nam niespodziankę w postaci dwukrotnego pokonywania tunelu pod Martwą Wisłą. To ok 1,5km pod ziemią (a nawet wodą). Nie podoba mi się to, ale więcej narzekać nie będę. Nie ma jednak opcji, żeby taka atrakcja nie miała wpływu na formę pod koniec biegu. Trzeba więc to wkalkulować w całościowy plan. Innymi słowy: to nie będzie najszybsza trasa w Polsce tej wiosny…

Inna kwestia, zupełnie niezależna, to pogoda. Warunki mogą być naprawdę rozmaite. Ciepło raczej nie będzie – oby nie wiało ani nie padało zbyt mocno… Ale zobaczymy i biorę co będzie.

Co do wyniku – plan absolutnego minimum to złamanie 2:50. Realnie, nawet przy gorszej pogodzie 2:48 powinno być do zrobienia. Jeśli dyspozycja dnia pozwoli, pokuszę się o mocniejsza końcówkę i wynik w granicach 2:46. Na więcej silić się nie będę. Chciałbym wpaść na metę z poczuciem nawet lekkiego zapasu. Docelowy start sezonu to Chicago. Gdańsk ma być testem, ale bardzo rozsądnie zrobionym.

Buty przetestowane i wybrane. Żeby tylko trasę odśnieżyli… 🙂

Trzymajcie kciuki i mam nadzieję, że do zobaczenia na trasie!

Tags: Gdańsk Maraton, maratony, trening

Related Articles

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Po prostu nie da rady… czyli… relacja z Pomerania Trail 43km
Jak nie wicher, to tunel… czyli… relacja z 6. Gdańsk Maraton