Sprzęt

Co na nogach…? czyli… moje buty

Brak komentarzy

Dziś postanowiłem napisać kilka słów o obuwiu biegowym, z którym przyszło mi obcować (a raczej moim stopom) przez ostatnie 5 lat. Bardziej skupię się na obecnym arsenale, ale kilka słów o mojej drodze w szukaniu fajnych butów też będzie.

Ogólnie rzecz ujmując nie jestem gadżeciarzem ani maniakiem kupowania butów.  Buty biegowe są dla mnie „narzędziem do pracy”. Nie mam szafy pełnej najnowszych modeli i nie spędzam 5minut codziennie nad decyzją, którą parę dziś założę i jak będzie się to komponowało z koszulką czy skarpetkami. Niemniej jednak buty są dla mnie najważniejszym elementem biegowego wyposażenia i od jakiegoś czasu traktuję temat bardzo poważnie.

Początki

Jak kiedyś wspomniałem, gdy postanowiłem, dość naiwnie z resztą, przywdziać stary dres i wyjść pobiegać ten pierwszy raz (listopad 2014), na nogi włożyłem life-stylo’we trampki marki Ecco, zupełnie nie nadające się do biegania. Mogłem włożyć buty do koszykówki lub tenisa (a nawet do golfa, choć te z racji kolców w podeszwie raczej byłyby samobójstwem, chyba że biega się po miękkiej trawie), ale chyba wtedy w ogóle się nad tym nie zastanowiłem. Mój pseudo trening w trampkach powtórzyłem chyba jeszcze raz, po czym doznałem jakże oczywistego olśnienia, że chyba muszę zainwestować w coś, co z definicji choć trochę nadaje się do biegania. Tak trafiłem do sklepu sportowego SportDirect (a gdzie tam od razu do sklepu stricte biegowego!) gdzie, jak ogień unikając jakiejkolwiek porady, sam wybrałem niebiesko-zielone Nike Lunar Forever coś tam coś tam (nawet nie mogę sprawdzić, bo dziś są na emeryturze na działce). Chyba kierowałem się głównie wygodą, bo cenowo nie były ani tanie, ani drogie. Pojęcie dropa, amortyzacji, pronacji i innych trudnych słów były mi zupełnie obce. Fakt faktem, że owe Najki okazały się zbawieniem dla moich nóg i nabiegałem w nich kilkaset kilometrów zalicząjąc pierwsze parkruny, dyszkę w Gdyni i półmaraton w Warszawie. Wtedy chyba dopiero uznałem, że nie są to jednak najlepsze buty, twarde i poza tym okazały się być ciut za małe, szczególnie gdy stopa puchnie na dłuższych dystansach.

Wtedy, mając już blade pojęcie o bieganiu i potrzebach moich stóp, rozpocząłem poszukiwania porad w internecie i tak natrafiłem na moje pierwsze biegowe Adidasy. Model GlideBoost.

Kupiłem je pod mój pierwszy maraton i zdały egzamin. Były wygodne, miały solidną dawkę amortyzacji i sprężystości dzięki piance Boost i bardzo je lubiłem. Nabiegałem w nich pewnie około tysiąca kilkuset kilometrów i przed moim drugim maratonem na wiosnę 2016 (świętej pamięci Orlen Warsaw Marathon) zakupiłem bliskiego krewnego posiadanego dotąd modelu, czyli EnergyBoost 8. Były wyraźnie nowsze technologicznie i ogólnie lepsze, choć pewnie chyba wynikało to po prostu z przesiadki z zużytego egzemplarza. W butach tych przebiegłem kolejny rok i kilka ważnych zawodów.

Na poważnie

Gdy na wiosnę 2017 podjąłem wyzwanie łamania 3h w maratonie, postanowiłem zainwestować w buty startowe. Byłem wtedy już na tyle oczytany, że wiedziałem czego szukać. Wyznacznikiem sensu posiadania startówek było wg wielu źródeł złamanie 40min na dyszkę, co miałem za sobą już we wrześniu 2016, więc czułem się gotowy na szybkie buty. Być może nawet ciut za szybkie, bo Adidas AdiZero Adios 3, na który się zdecydowałem jest na prawdę w 100% startowym laczkiem i chyba nie zdawałem sobie sprawy z jego słabej żywotności. Choć we Wrocławiu maraton zrobiłem poniżej 3h, to katując Adiosy w licznych parkrunach, dyszkach czy kilku półmaratonach solidnie je ubiłem, a przebiegłem w nich jeszcze 2 maratony w 2018: Gdańsk i Berlin. Oba te biegi to wspomnienie strasznego bólu pleców i z perspektywy to wina wysłużonych startówek. Adiosy mam nadal w rezerwie, nawet ostatnio pobiegłem w nich parkruna i było ok. Ale w życiu nie wziąłbym butów startowych z przebiegiem prawie 700km na żaden dłuższy dystans. Mimo wszystko to świetne buty i bardzo je lubię.

Mój ulubiony but treningowy to…

W międzyczasie, w 2018 treningowe Adidasy zastąpiłem ponownie marką Nike. Wybór trafił na Air Zoom Pegasus 34. Bardzo szybko stały się moim ulubionym butem treningowym i od tego czasu trwa moja przygoda z linią Pegasus.

Na początku 2019 kupiłem model 35, w których przebiegłem maraton w Gdańsku, z życiówką 2:54 i bez bólu pleców. A potem TriCity Trail 49km i mimo, że to buty na asfalt, to dały radę. Jako że miesięczne przebiegi były już sporo większe od tych początkowych, model 35 przeszedł na emeryturę po ok 8 miesiącach i niecałych 2tys km.

Zastąpił je… model 36 🙂 W jakże niepraktycznym kolorze 🙂 Mają obecnie 750km i jeszcze trochę w nich pobiegam, tym bardziej, że trenuję naprzemiennie z inną parą (o tym zaraz).

Wracając do startówek – mając w planach maraton w Nowym Jorku i bazując na doświadczeniu ze słabo amortyzowanymi Adiosami, poszedłem w kompromis, czyli model Adidas AdiZero Boston 6. Nie był wtedy najnowszy na rynku, ale cena była kusząca. I tak zakupiłem trenigowo-startowe Bostony, czarne jak noc. Bardzo fajne buty – Nowy Jork przeżyły bez problemu, choć mój mega kryzys na trasie nie dał mi odczuć czy dobre buty ulżyły nieco memu cierpieniu, czy nawet w sandałach byłoby mi wszystko jedno…

A do lasu….

Natomiast na jesieni 2019 powiększyłem też mój arsenał o buty trailowe – z myślą o Garmin Ultra Race i całym trenowaniu w lesie w okresie jesienno-zimowym, sprawdziłem kilka modeli butów w teren. Były Solomony, ale od razu ciągnęło mnie w stronę Adidasów I Nike’ów. Próbując po kilka modeli, wybór padł na znaną mi doskonale linię Pegasus od Najka, w wersji 36 Trail. W środku odczucie jak w wersji na twarde nawierzchnie, a na zewnątrz kilka cech i technologii pozwalających fajnie poruszać się w terenie i przy złej pogodzie. Stąd też fotka, na której but przyniósł na sobie połowę ściółki leśnej całegoTrójmiejskiego Parku Krajobrazowego 🙂

To w czym by tu dziś….?

Obecnie więc używam 3 par: 2 Pegasusów do treningów oraz Bostonów na starty po asfalcie. Co będzie dalej? Dość długo dojrzewałem do technologii płytki karbonowej w modelu Nike Zoom Fly 3, jako butów startowych, przymierzałem je dwukrotnie, i choć z pewną dozą niepewności, to akurat w momencie pisania tego posta, nowiutkie grafitowe „Zumflaje” w bardzo dobrej cenie jadą już do mnie. Nie mogę się doczekać, aczkolwiek wiem, że nie będzie to miłość od pierwszego wejrzenia – bardziej kwestia zaufania opinii innych i pewnego eksperymentu. Bostony przejmą więc rolę butów do szybkich treningów i na starty w parkrunach. A na treningi pewnie znowu wskoczę w kolejną odsłonę Pegasusów 🙂

Ciekawostki

Na chwilę obecną trzymam się zasady, że zmieniam but treningowy kiedy wyraźnie czuję słabszą amortyzację, co przy mojej technice i wadze jest gdzieś w okolicach 1700-1900km. Buty startowe to oczywiście znacznie mniej, ale takie obuwie się oszczędza na starty.

Wszystkie moje buty mają drop 8-10mm i są dla stopy neutralnej.  Lubię buty w miarę twarde lub średnio twarde, ale sprężyste. Nie zależy mi na super grubej i miękkiej podeszwie, która często ma spory wpływ na wagę buta. Nie potrzeuję miękkich butów do człapania i powolnego połykania kilometrów. Moje treningi w znaczącej części są w 2gim i 3cim zakresie i potrzebuję szybkie, dobrze leżące i dające właściwy feeling laczki.

Często zdarza mi się kupować modele z rozmiarówki damskiej, gdyż wiele polskich sklepów zaczyna męską od rozmiaru 41 lub 42, a ja noszę 40 w przypadku Nike i 40 i 2/3 dla Adidasa. Co ciekawe, na oficjalnej stronie Nike.com męska rozmiarówka, a raczej kolorystyka jest kompletna (od bodajże 39), a ceny czasem są na prawdę fajne. Rada dla Pań – jeśli macie rozmiar w okolicach 39-40 – patrzcie też na męskie, często kolory są unisex. I vice versa – damska rozmiarówka jest często aż do rozmiaru 43.

Co do ceny – wyznaję zasadę, że kupowanie modelu zaraz po wejściu na rynek jest wyrzucaniem kasy w błoto. Zawsze czekam kilka miesięcy aż cena spadnie o ok. 30%. Kiedyś nie byłem taki sprytny stąd na moje pierwsze 2 modele Adidasów wydałem po 500zł, ale od tego czasu nigdy nie wydaję więcej niż 400. Zoom Fly 3 z wyjściową ceną 680zł dziś dorwałem za… 305. Trzeba tylko dobrze poszukać lub poczekać na mocne promo. Można więc powiedzieć, że moje każde kolejne buty są coraz tańsze… 🙂

Jak widać, nie jestem więc zbyt rozrzutny i nie lecę do sklepu po każdy nowy model, ani też nie buszuję po necie czy outletach w poszukiwaniu starych modeli na pół-darmo. Wydaje mi się że mam tyle butów, ile mi potrzeba i jak na razie to się sprawdza. Oczywiście, wszystko jest kwestią ilości kilometrów jakie się robi. Buty się zużywają i wymagają wymiany na nowe. Jeśli bym biegał, tak jak na początku, po 1000km rocznie, pewnie wystarczyłaby mi 1 para na rok. Obecnie potrzebuję 2 treningowych i 1 startowych.

Jeśli interesuje Was bardziej szczegółowa opinia na temat jednego z opisanych przeze mnie modeli, piszcie na fanpage’u i chętnie odpowiem!

Tags: , , , , , , , , , ,

Related Articles

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Tata z wózkiem… czyli… jak pogodzić bieganie i rodzicielstwo
W co się dziś ubrać… czyli… o stroju biegowym